Everest Base Camp, Island Peak – relacja
Uwielbiam Katmandu. To idealne miejsce na początek przygody. Tym razem klasyk – trekking do bazy po Everestem, a właściwie próba zdobycia Imja Tse (Island Peak) 6189 mnpm.
No to od początku. Po szybkim jednodniowym Katmandu poranny wylot do Lukli (w samolocie, w którym stewardesy oprócz cukierków rozdają watę do uszu, żeby bębenki nie popękały).Przez małe okienko białe szczyty Himalajów wyglądają jak z widokówek… odległe i nierealne. Potem, już po kilku dniach wędrówki uświadamiamy sobie, że każdy mijany bezimienny szczyt, jest wyższy od wszystkiego, co do tej pory w życiu widzieliśmy. Widać lotnisko ze słynnym lądowaniem pod górę na maleńkim pasie kończącym się granitową ścianą. Uff udało się! Teraz, jak tylko odnajdziemy nasze bagaże, startujemy w kierunku Everestu.

Everest Base Camp, Island Peak – relacja
Pierwszy etap to spacer przez nepalskie wioski z pełną trekkingową infrastrukturą – cola-fanta-sprite, co 15 minut. Droga przyjemna, w słoneczku, które bez mocnego filtra okazuje się bardzo zdradliwe. Pierwszy nocleg Bengkar już po 3-4 godzinach od przylotu. Tu atrakcja poranna (bardzo) wizyta buddyjskiego mnicha z swoimi księgami, modlitwami i…bębenkiem wspomaganym talerzami. Folklor muzyczny o 4 rano. Rano po śniadaniu z płatkami ruszamy do Namche Bazar z widokiem na cudowny szczyt Thamserku (6608mnpm). Pierwszy most wiszący jeszcze robi wrażenie, reszta to już norma, no chyba, że jednocześnie przechodzą nim, Jaki…

Everest Base Camp, Island Peak – relacja
Namche Bazar (3440 mnpm) cudowne miejsce malowniczo wkomponowane w stok góry, tarasowo wnosi się nad doliną. Zbudowane z granitowych domów rozbrzmiewa wszechobecną muzyką mantry om mane padme hum i odgłosami młotków wykuwających z granitu kolejne cegły do budowy domów. Po wizycie w lokalnej Gompie ruszamy w górę do Portse Thenga, a po drodze widok na najpiękniejszą górę świata Amadablam. Ten widok będzie mam już towarzyszył bardzo długo… nie tylko na trekkingu… kolejne dni wiodą min. przez Khumjung gdzie mamy oglądać skalp Yeti. No niestety mnich wybył i wszystko zamknięte, więc Yeti pozostaje nieuchwytny. Dochodzimy do Machhermo. To już 4410 mnpm i to czuć! Szczególnie w nocy. Część siedzi w ubikacji, a reszta leży modląc się o świt na bezdechu nocnym. Nie będę opisywał, na czym to polega, ale …naprawdę nie polecam. Wymęczeni z wdzięcznością witamy świt i w drogę.
Gokyo – docieramy po 4 czy 5 godzinach czując się trochę lepiej. Widoki powalają jezioro lodowcowe, w którym odbija się biała ściana Cho Oyu to jeden z niezapomnianych widoków tego trekkingu. Jutro wspinaczka na Gokyo Ri (5483 mnpm). Wieczór i noc jest trudna wszyscy puchną od wysokości i wczesnym rankiem wyruszamy w górę we mgle. Pomimo, że idziemy w rozciągniętej grupie jest to tak naprawdę samotna wspinaczka we mgle, która odrealnia to, co dookoła. Z każdym krokiem coraz trudniej i w końcu szczyt i wszechobecne chorągiewki modlitewne. Zejście do Phortse już na luziku organizm się trochę zaaklimatyzował, więc droga to przyjemność. Następne dni to walka o aklimatyzację, bo całej dolinie Khumbu spadło ciśnienie i jest problem. Następne jest Dingboche i droga pustynną drogą pomiędzy Lothse a Amadablam do Chhukung. Stąd mamy z naszym Szerpą atakować Imja Tse. Ale nie atakujemy, bo w drodze do bazy ja tracę wzrok, ze względu na warunki i chorobę wysokościową, a Robert ma jeszcze lepiej, bo na lodowcu spotyka Kukuczkę, który radzi mu zawrócić… Do dziś mówi, że to w 100% było realne (Kukuczka był w kombinezonie ze swojej ostatniej wyprawy na Lhotse z 1989). I znowu w drodze. Cały czas towarzyszy nam rewelacyjny widok na Everest i pd. ścianą Lhotse … są na wyciągnięcie ręki… Najlepszy i trochę przygnębiający widok na te szczyty jest z Kala Pattar.Potęga. Po powrocie do Dingboche w pełni wraca wzrok i chęć do życia mocno nadszarpnięta przez ostatnie dni. Teraz rwiemy w dół do Tengboche i jest coraz lepiej. Klasztor w Tengboche jest rewelacyjny i pobyt tu to prawdziwe odrodzenie. Choć jest to względne, bo rano dostajemy informację, że zmarła japońska dziennikarka, która tu podobno wleciała helikopterem bez aklimatyzacji. A wydaje się, że to już nisko. Reszta zejścia to już luzik. Mamy aklimatyzację i z górki, więc dojście do Namche Bazar to tak naprawdę spacer. Tu świętujemy! Dostajemy stek z Jaka ( który o dziwo jest wyśmienity) i rewelacyjne piwo. Jeszcze tylko zejście do Lukli, przeżycie startu samolotu, który usiłuje oszukać przykrótki pas startowy i początkowo spada w przepaść… ech zebrał się w sobie i ….już Katmandu