Rumunia 2014
Czasami podróże nas zaskakują, ta z pewnością jest wielką niespodzianką dla mnie. Ani jej nie planowałam, ani nawet nie marzyłam o tym żeby w tym roku zwiedzić jeszcze jakiś kawałek świata. Stało się trochę samo z siebie, może po prostu moje marzenie o podróżowaniu przyciągnęło tą okazję. Czasem człowiek jest trochę zmęczony tymi wszystkimi rozjazdami, chciałby pobyć już po prostu w domu, w gronie przyjaciół. Ale no nie miał kto jechać… jako opiekun grupy na wyjazd na projekt Erasmusa… nie jestem fanką wyjazdów organizowanych, wolę zwiedzać na własną rękę… ale… no właśnie ale… 🙂 Projekt wydawał się ciekawy – tematyka – kultura i tradycja, mają przyjechać grupy młodzieży z Bułgarii, Węgier, Rumunii… i Polski – jeśli znajdzie się opiekun. Pada na mnie – mam doświadczenie w wyjazdach zagranicznych i uprawnienia do pracy z młodzieżą. Tak więc odkładam towarzyskie spotkania jeszcze na jakiś czas i ruszam w trasę z fantastyczną, wesołą ekipą, co inspiruje mnie do nowych pomysł i może przyszłych projektów Asiatici.
29.08.2014
Zobaczymy jakie niespodzianki przyniosą kolejne dni. Na razie pakowanie, o 22 odjazd autokarem w kierunku Rumuni. Niestety kraina z której pochodzi sławny Dracula nie jest celem naszej podroży (Transylwania kiedy indziej ;), my będziemy zmierzać w stronę Maramureszu – kolebce rumuńskiego folkloru, tradycji i kultury.
30.08.2014
Do Rumunii dostalismy się busem. Nocny przejazd co prawda nie zapewnie zbyt wielu atrakcji, za to wschód słońca na autostradzie – przepiękny. Bez większych problemów znajdujemy nasz hotel, gdzie czeka na nas śniadanie, po którym rzucamy się w wir zabaw i zajęć integracyjnych. Oprócz naszej grupy jest jeszcze węgierska, bułgarska i rumuńska. Narazie młodzież oswaja się z językiem i przełamuje bariery. Zobaczymy co przyniesie dzień jutrzejszy.
01.09.2014
Dzisiaj poznawaliśmy tradycyjne rzemiosło. Najpierw odwiedziliśmy pobliską wioskę i przesympatycznego Węgra, który zajmuje się ceramiką. Pokazał nam jak się wyrabia wazy, jednak naszym szczytem możliwości było zrobienie miseczki. Wszystko wygląda na bardzo proste, ale tak naprawdę wymaga wiele wyczucia i odrobinę wprawy.
W dalszej części dnia uczyliśmy się wyplatać tradycyjne rumuńskie kosze. By taki zrobić, najpierw trzeba znaleźć odpowiednie drzewo – są to młode pędy orzecha laskowego, który należy wysuszyć przy ogniu – my na to nie mieliśmy czasu, dlatego przeszliśmy od razu do obierania ich i dzielenia na cienkie pasy. Kiedy wszystko już gotowe, plecenie zaczyna się od dna kosza – tu należy się najbardziej postarać, tak żeby wszystko było w miarę możliwości ciasno i prosto, dalsza część przebiega już mechanicznie – pod i nad, pod i nad, i tak do końca. Gotowe kosze sprzedaje się w cenach 12 euro…
03.09.2014
Nauka gotowania tradycyjnych sărmăluţe – czyli czegoś co przypomina nasze gołąbki. Podobno jest to zajęcie typowo kobiece – jeżeli nauczyś się robić sărmăluţe – jesteś gotowa do zamążpójścia 😉
04.09.2014
Dzisiejszy dzień był trochę upiorny, odwiedziliśmy Sapantę, gdzie mieści się chyba najbardziej oryginalny cmentarz jaki kiedykolwiek widziałam – Wesoły Cmentarz. Jego charakterystyczne niebieskie nagrobki są rzeźbione przez lokalnego artystę, w humorystyczny sposób opowiadają historię życia i śmierci danej osoby. Historię pisane są rymowanym staro-rumuńskim językiem, opowiadane zawsze w pierwszej osobie. Jedna z nich opowiada o dwóch braciach, którzy lubili śpiewać i tańczyć, lecz niestety śmierć przyszła szybko w wieku 18 lat, inny opowiada o zamiłowaniu do pieniędzy… nic dziwnego – kwatera na cmentarzu kosztuje 4000 lejów. Są różne sekcje – np jest sekcja dla teściowych, gdzie zięć może ponarzekać na to jaka była za życia i wyrazić swoją ulgę że jej z nami nie ma, są sekcje dla dzieci…
Pośrodku stoi kościół z największą wieżą w Rumunii – 75m. Właśnie montują na niej krzyż, co obserwuję już z pobliskiego stoiska z ręcznie haftowanymi obrusami, gdzie z przesympatyczną panią rozmawiamy o szydełkowaniu, podarowała mi nawet swoje szydełko i nauczyła paru tricków. Przerywa nam lecący helikopter – mówi że to zły znak -bo zmierza w kierunku pobliskiej granicy z Ukrainą. Naszą rozmowę kończymy zdjęciem, a ja idę kosztować lokalnych przysmaków – smażonego pieroga z serem – to rodzaj ciasta, muszę przyznać że dobry, zobaczymy czy jutro dalej będę tak twierdzić 😉
Kolejna część zwiedzania to Opactwo Barsana.Piękne malowidła, śliczna architektura wśród niesamowitej przyrody, a do tego w muzeum trafiam na stare manuskrypty, którymi jestem oczarowana. Drogę do hotelu zdobią góry na horyzoncie… muszą tam na mnie jeszcze zaczekać do następnego wyjazdu, bo tym razem szlajamy się tylko w poszukiwaniu tradycji, kultury i folkloru.
05.09.2014
Tym razem zwiedzamy najbliższe miasto czyli Negresti Oas. Zaczynamy od muzeum etnograficznego. Możemy podziwiać tradycyjną zabudowę z dawnych czasów, chaty pokryte strzechą z klepiskiem w środku, tradycyjne meble, drewniany kościółek – wszystko przypomina dawną wioskę. Wszystko też obrasta słodkimi winogronami, którymi objadamy się do syta. Do dolnej części wioski prowadzi nas mały wodospad, który okazuje się być dawną pralnią. Co śmieszniejsze – chyba wciąż używaną – ku nam zmierza starsza pani w tradycyjnej ciemnej sukience w kwiaty, trzymając pledy, które ma zamiar uprać, więc możemy podziwiać jak wir wody porywa do drewnianego kotła dywany, które później suszą się na ścieżce.
Później odwiedzamy przytulny domek Finty – uroczej starszej pani po 80, która wyrabia tradycyjne materiały, torby tzw traistă, kubraki, clopy – czyli słomiane męskie kapelusze ozdabiane koralikami. Częstuje nas jabłkami i winogronami ze swojego ogrodu, pokazuje jak prząść wełnę oraz haft krzyżykowy.
Od niej trafiamy do warsztatu, w którym wykonuje się te słomiane kapelusiki. Jest stara maszyna, jest prasa, która utrwala dany kształt. Gotowy ozdabiany clop kosztuje nawet 200 euro. Ciekawe czy tu też można się potargować. Nikt jednak nie próbuje, takie pieniądze są poza naszym zasięgiem. Objadając się dalej winogronami, wracamy do hotelu.
07.09.2014
Niedzielne przedpołudnie. Ubieramy się w nasze tradycyjne stroje – dla nas to tylko przebieranki – stroje wypożyczone z muzeum i udajemy się do kościoła, gdzie w ludowych nowoczesnych strojach jest już cała wioska. Tradycyjne Rumuńskie stroje z tego regionu ewoluowały… muszę to powiedzieć… w dziwnym kierunku. Niestety zamiast naturalnych materiałów zaczyna królować plastik, tak by suknie przypominały chyba te rodem z baroku 😉 Są niewygodne, sztywne i w dodatku ciężkie – ich waga oscyluje w okolicach 30 kg.
Jednak jest to zaskakujące że tradycja tutaj to nie tylko to co zachowało się w muzeum. Jest wciąż żywa. Msza w kościele ortodoksów trwa ponad 2 godziny, kto chętny może dołączyć do niej wewnątrz, ale na przykościelnych ławeczkach też wszystko słychać. W pewnym momencie słyszymy nawet trochę angielskiego – specjalne powitanie dla nas – i zaproszenie na wspólne świętowanie po mszy. I tak to się dopiero zaczyna. Po mszy już przy płocie zaczynają podawać ciasto, polewać alkohol. Podobno to zwyczaj przy ważnych uroczystościach i też rodzaj stypy gdy ktoś umrze… No dzisiaj nikt nie umarł – tą specjalną uroczystością jesteśmy my 😉 Impreza przenosi się do domu parafialnego – jeszcze więcej jedzenia i picia, nauka tradycyjnego tańca tzw „mushroom dance” ludowa muzyka. Moja opowieść może nie jest jakoś specjalnie ujmująca – mam nadzieję, że zdjęcia pokażą resztę 😉
Wieczorem mamy pokaz tradycyjnych obrzędów Rumuńskich np zaślubin. Muszę przyznać, że strój panny młodej jest naprawdę imponujący, jest też czas na całkiem współczesny repertuar – młodzież pokazuje swoje talenty – wokaliści, gra na gitarze, później wyśmienite jedzenie i wieczorna zabawa.
08.09.2014
To ostatni dzień w Rumuni, część ekipy zaczęła się rozjeżdżać, nasz bus przyjedzie dopiero wieczorem, a wyruszymy jutro skoro świt. Dzień spędzamy na pakowaniu, ostatnich zakupach… wieczorem zamiast kolacji czeka nas pożegnalny grill u pastora, z genialnym jedzeniem przygotowanym przez jego żonę.
Nie lubię pożegnań, człowiek zdaje sobie wtedy sprawę że coś wartościowego musi zostawić za sobą… ze sobą może zabrać już tylko wspomnienia.
09.09.2014
Dzisiaj już wracamy. Żeby urozmaicić całą tę drogę, którą przemierzamy busem – zatrzymujemy się na trochę w Miszkolcu na Węgrzech. Czas nas niestety goni, a portfele puste, dlatego udaje nam się jedynie przejść po tym urokliwym mieście – pooglądać stare uliczki, przechodzimy przez most zakochanych, zwiedzamy również stary kościół na pobliskim wzniesieniu.
Na tym kończy się nasza Kulturalna Przygoda Rumunia 2014. Z krainy tradycji powracamy już do rzeczywistości – szybki lunch w mcdonaldzie i powrót do domu.