Poon Hill – relacja
To jest najfajniejsze… Realizować zaplanowaną podróż. I właśnie się zaczęło! Oficjalny wyjazd Asiatica.pl!
A, bez pompy i podniosłych tonów, siedzimy na lotnisku i czekamy na samolot. Loty mamy strasznie długie, ale za to zwiedzimy Qatar, a właściwie jego stolicę Doha. To ciekawe, bo generalnie to latamy ciągle przez Moskwę. Lot do Delhi via Doha niczym nie poraził, no może poza tym, że qatarskie linie lotnicze słusznie mają tak dobrą opinię. No, a Delhi? Jak zwykle… kilometry ruchomych chodników leżaczki do spania i… komary. A no i jeszcze jedno, nienawidzę dreamlinierów! W porównaniu do ich wąskich i niewygodnych foteli rosyjskie Iły czy Airbusy to luksus! Oj, nie popisał się Boeing… Po krótkim locie z Indii do Katmandu (dali ciasteczka jak gąbka nasączona tłuszczem w polewie jogurtowej ) nareszcie w Nepalu. Szybko rozdajemy wypełnione wcześniej wzory deklaracji wizowych i już czekamy na bagaż. I… doleciał… cały! No pełen sukces! Przed lotniskiem czekają na nas nasi przyjaciele, kwiaty, zdjęcia i już jedziemy na zasłużony odpoczynek do hotelu.
Wieczorny shopping dopełnia szczęścia dziewczyn, które wpadają
w lekki zakupowy amok … Mamy organizacyjnie 100%
Dziś od rana aktywnie Durbar Squere z przewodnikiem i wizytą w pałacu królewskim.
Następnie Garden of Dream do odetchnięcia od piekła stolicy, potem szalona jazda tuk tukiem do Swayambunath na zwiedzanie i zachód słońca.
Na koniec wisienka na torcie: wieczór nepalski w genialnej knajpie z pokazem tańców plemion nepalskich. Jedzenie rewelacja (tańce też)!
Opisywanie poranne drogi do Pokhary jest bez sensu, bo po pierwsze jest to jedna z bardziej niebezpiecznych dróg
w Azji, a po drugie nie jest tak źle. Jest klimatyzacja i wentylatorki, które sprawdzają się nawet lepiej od tej pierwszej, są postoje na jedzonko, a wypadki i leżące na poboczach ciężarówki ogląda się raczej jak odcinek Top Gear.
Po 8 godzinach – Pokhara i przygotowania do jutrzejszego trekkingu. Poranek – 6.20 pobudka, transfer do Naya Pull
i nareszcie start trekkingu. Pogoda super, kondycja też, tak że pierwszy dzień mija na bezproblemowym spacerze do Thikedhugi, gdzie w tonącej wśród kwiatów loggi zatrzymujemy się na pierwszy nocleg. To taki testowy dzień, bo jutro słynne schody do Ullieri. Po nocnych przejściach jelitowych (cena za adaptację organizmu do trekkingu) znów nieludzkim wysiłkiem zwlekamy się z rana i po śniadaniu rozpoczynamy walkę z 4000 schodów.
No muszę powiedzieć że poszło wyjątkowo sprawnie i bezboleśnie. Bez potu się nie obyło, ale kondycję grupy spokojnie można ocenić na 5.
Po przerwie w Ullieri (2020 mnpm) wspinamy się do Ban Thanti. No, tu się zaczęło! Załamanie pogody i narastający deszcz zmusił nas do postoju przy gorącym piecyku w lokalnej loggi. wykorzystując okienko pogodowe właściwie dobiegamy do Gorephani i w ostatnim momencie chowamy się przed opadami gradu wielkości groszku. Co to będzie jutro? Wieczorem się przejaśnia co daje nadzieję na poranne widoki z Poon Hillu. Porannego wstawania nie będę opisywał (bo to nieludzkie wstawać o 4 ), ale w świetle czołówek udaje się nam zdążyć na poranny spektakl zapalania szczytów.
Mgła powoli opadła, a promienie słońca odsłoniły jedną z piękniejszych górskich panoram.
Nie jesteśmy wyjątkami, sesja fotograficzna trwająca z dwie godziny to norma wśród odwiedzających to miejsce.
Widoki są porażające: Dhaulagiri, Tukche Peak, Nilgiri, Annapurny, Hiunchuli i Machhapuchhare. To coś co trudno nam będzie zapomnieć.
Fajne jest to, że pomimo jednego przypadku lekkiej choroby wysokościowej wszystkim udało się zdobyć te 3210 mnpm i bez problemu wrócić na śniadanie.
To jednak nie koniec dnia. Kolejny etap to Thadaphani. Znów wspinamy się na 3000 i w towarzystwie ekipy z Singapuru podziwiamy po raz kolejny ośmiotysięczniki. Potem w romantycznej mgle i ostrym zejściu dochodzimy do ostatniego podejścia przed Thadaphani. Nie ma lekko, z pierwszymi kroplami deszczu docieramy do loggi i zaszywamy się w ciepłych śpiworach. Ciężki dzień wynagradza nam następny poranek. Cudowne powietrze, słońce i widoki to dokładnie to, po co się tu człowiek telepie przez cały świat – genialne!
To kolejny cudowny dzień. Fajna droga magiczny las laligurasów (to w nepali rododendrony) i po ostrym, męczącym zejściu… źródła… ciepłe źródła! Jhinu Danda. Moczenie się w międzynarodowym towarzystwie, w ciepłej wodzie może na papierze nie wygląda na szczyt szczęścia, ale uwierzcie mi; TO JEST SZCZYT SZCZĘŚCIA! Co ciekawe co roku ciepłe źródła trzeba budować od nowa, bo monsun i woda z lodowca Annapurny wszystko zmywa. Koleje dni to wędrówka przez spokojne wsie z fajnymi imprezami lokalnymi aż do Pedi.
Taaa, nikt nie mówił, że będzie łatwo ostatni odcinek to 1000 metrów w dół po pionowych schodach. Po zejściu mamy ochotę całować pobocze drogi. Teraz już tylko busik i szaleństwo wieczornych zakupów.
Pokhara. Z rana medytacja w centrum buddyjskim, potem zwiedzanie wodospadu Devi’s fall i jaskini z cudownym wizerunkiem Shivy. Pod wieczór spacer nad jezioro i przeprawa łodziami do świątyni hinduistycznej na wyspie, oraz ostatnie przed wyjazdem do Chitwan zakupy.
Chitwan to inny świat. Dżungla, ciepło i luksus Safari Club. Wieczorem po kontemplowaniu zachodu słońca nad rzeką, mamy występy artystyczne lokalnego ludu Tharu, a jutro … Dżungla. Takie pytanko..Co jest najgłośniejsze w nepalskiej dżungli? Chinki ! Na spacer w dżungli przypętała się grupa Chinek i przepłoszyła nawet termity. Na szczęście spływ dłubankami wśród krokodyli obył się bez tych atrakcji i można było w ciszy oglądać kolorowe ptaki. Gwoździem programu tego dnia było safari na słoniach i podglądanie życia nosorożców, oraz innej zwierzyny. Karawana słoni
w dżungli i przeprawa przez rzekę wyglądała jak wielkie polowania dawnych maharadżów… tyle że bezkrwawe. Imponujące!
Po wypoczynku w tropikalnym Chitwanie kolejny dzień na przeprawę do stolicy i po krótkim wypoczynku ruszamy na kolejne zwiedzanie zabytków stolicy. Dziś przez zatloczone miasto wiozą nas taksówki do Bouhanath. To największa stupa Nepalu, a słynne wszechwidzące oczy
Buddy na stupie są wlaściwie symbolem tego kraju. Miejsce to, jest także takim kawałkiem Tybetu na uchodźctwie, gdzie wraz z dymem ofiarnym i szumem młynków modlitewnych można poczuć tą cudowną atmosferę. Wieczorem kolejna kolacja z degustacją różnych ciekawostek kulinarnych, a jutro Pashupatinath i wylot do domu. Z samego rana pakujemy się do busika i jedziemy zobaczyć miejsce które dla niektórych jest jednym z najciekawszych zabytków stolicy Nepalu, a dla innych szokiem który na długo pozostaje
w pamięci. Jednak nikt nie przechodzi obok niego obojętny, to Pashupatinath. Jest to najświętsza świątynia Shiwy
w Nepalu i stanowi miejsce kremacji nad swiętą rzeką Bagmati. Wrażenie robi: kremacje, procesje, Sadu – święci mężowie, to wszystko, z bardzo odczuwalnym nastrojem śmierci, jest tak różne od tego co znamy, że zmusza do przemyśleń.
Po południu wylatujemy do Indii, a następnie do Qataru. Tu mamy małą niespodziankę- wieczorną wycieczkę objazdową po stolicy. Trudno pisać o tym państwie. To jakby sterylny lunapark z irracjonalną ilością pieniędzy i uprzywilejowaną grupką obywateli, których państwo obsługują niezliczone rzesze pracownikow z biednych państw azji. Jest cudowne, luksusowe…ale. No właśnie, ale! Sterylny jak stolica niesmak pozostaje… oj wolę Nepal!
Już myślimy o… kolejnym wyjeździe!
Więcej zdjęć w naszej galerii!