Sanktuarium Annapurny 2013
Początek wyjazdu do Nepalu. Dziś odcinek pociągowy do Warszawy…. Na razie nudy …ale ciekawiej będzie.
Ech, po przygodowej podróży polskimi kolejami dziś etap poważniejszy….lotniczy!
Tym razem zafoliowaliśmy bagaże po strasznej cenie 50 zł, ale chyba warto po moich ostatnich przygodach bagażowych w Delhi… Już po odprawie i czekamy na wejście do samolotu.
5 kwietnia -Moskwa
15.37- Szeremietiewo ….Po wbrew pozorom krótkim i fajnym locie (z rewelacyjnym lądowaniem czekamy na nasz samolot do Delhi…3.5 godziny….
Już po locie i twardym lądowaniu…Nareszcie w Nepalu. To jednak daleko … Jednak najgorsze są godziny oczekiwania na lotniskach…Strata czasu i męczarnia… Tradycyjnie na lotnisku w Katmandu okazało się, że nie ma części bagażu na szczęście po 20 minutach się odnalazł…. Katmandu nadal ciekawe i fascynujące….Niestety trochę mniej klimatyczne i tajemnicze. Wprowadzenie ruchu na Thamel to porażka, jednak nocą nadal cudowna muzyka i rewelacyjne jedzenie…moje ulubione pierożki Momo…
Następny dzień zwiedzamy Durbar Square z wizytą u żyjącej bogini Kumari, zaraz po przejściu obok wiecu maoistowskiego ….Takie rzeczy tylko w Nepalu. Potem wycieczka rikszami do Swayambunath…Ech to cudowne miejsce z wielką złotą stupą na szczycie i świątyniami buddyjskimi i hinduistycznymi -to się nazywa koegzystencja religii….
No drogi do Pokhary z Katmandu nie będę opisywał, bo….za mało miejsca…droga nieprawdopodobna, niebezpieczna, przepaścista i 200 km robi się w ….no? W 7 godzin! W autokarze bez klimy w 35 stopniach…hardcore…
Ale jak się już przyjedzie do Pokhary to….mmmm jak w raju: zielono, jezioro, atmosfera jak w Kambodży albo Laosie rewelacja. Nawet temperatura tak nie przeszkadza…no to zwiedzanie: wodospad, jaskinia i…knajpy z pysznym jedzeniem. Od jutra walczymy w górach, ale jeszcze wieczorny rejs łódką do świątyni na wyspie i trzeba się pakować górsko… Więcej czasu tu będziemy mieli po tekingu.
10 kwietnia
O 8 rano zabrał nas bus z naszego hotelu w Pokharze i po półtoragodzinnej jeździe krętymi drogami (jakimś cudem bez wypadku) dojeżdżamy do Nayapul gdzie rozpoczynamy trekking.
Jeszcze tylko lokalna wytwórczość zawiązana na ręce przez lokalsa (na szczęście) i ruszamy!
Trasa na początku łatwa trochę jak w Lukli wśród straganów pełnych pamiątek, potem stopniowo wznosi się coraz wyżej jednak bez problematycznych podejść. Jest w słońcu ok 40 stopni, a pod nogami wszechobecny kurz. widoki coraz ładniejsze i cudowna perspektywa na dolinę. Po prawie 17 km i 5 godzinach marszu mijając kilka restowych hotelików przychodzimy do Tikhedungi. Nasi tragarze chcą żebyśmy jeszcze dziś podeszli do Ulleri, ale podejście najdłuższego odcinka schodów w Nepalu -3767 sztuk tak nas zniechęciła, że zostajemy w na nocleg w Laximi Guest House. Cena przyzwoita, tak, że, po pierwszym trekkingowym dhalbacie na obiadokolację i pysznej herbatce sjesta do wieczora.
Dane:
Wyjazd godz 8.15
Czas jazdy 1,30 min
Start trekking :
Nayapul – Tikhedunga
Czas 5 h
Przybycie 15.00
Trasa łatwa..
11 kwietnia
Tikhedunga -Ghorapani
Pobudka ok 7… Wprawdzie nasi tragarze marudzili od rana żeby wychodzić, bo długa trasa i strasznie męcząca to ruszamy dopiero o 8.15, kiedy wszyscy już dawno poszli.
Na sam początek mocny akcent 3767 schodów wznoszących się na stromym stoku 500 m w górę. Bardzo ciepło i uciążliwie, ale widoki rewelacja. Reszta trasy przyjemna, choć do góry o kolejne 800 m pośród lasów i kwitnących rododendronów….Po drodze skusiliśmy się na lunch z serowymi momo (….ser jak kozi) i local vine ( który okazał się być rozcieńczonym bimbrem lokalnego wyrobu). Do Ghorapani przychodzimy, o 15, co biorąc pod uwagę godzinną przerwę na jedzenie po drodze wzbudziło spore zdziwienie naszych porterów i poziom szacunku znacząco wzrósł, bo sami ledwo zipali.
Ghorapani (2810m) to fajnie położone kamienne miasteczko z którego jutro ruszamy na … Ale o tym jutro;)….jest 18.28 i temperatura spadła do 8 stopni, a zaczyna delikatnie pobolewać głowa, (choć się nikt nie chce przyznać), bo dziś dosyć szybko zrobiliśmy 1300 metrów w pionie.
Dane:
Wyjście 8.15
Przyjście 15
Przewyższenie 1300 m
Początkowo bardzo męczące podejście po ponad 3000 schodach
Ok 500 m w górę…Potem pomimo podobnego przewyższenia trasa prosta ….spadła temperatura odczuwalna (właściwie cały czas 30) bo trochę wiatru..
12 kwietnia
Ghorapani Tadapani
Wstajemy koszmarnie wcześnie rano o 4.30 i w świetle czołówek ruszamy na szczyt Poon Hill 3210 mnpm na wschód słońca. Po pięciu minutach mam dosyć, bo myślałem, że będzie zimno i ubrałem się w puchówkę…Porażka! Cieknie mi po wszystkim…szybko się przebieram i w tłumie zdecydowanie międzynarodowym wspinam się pod górę ….zaczyna się rozjaśniać i ….wiem, dlaczego warto …jeszcze nie widziałem takiej panoramy!!! Jest rewelacyjna. Zaczynają świecić obie Annapurny no i cuuudowna Daulaghiri, ale najbardziej podoba mi się Machapuchare jest genialna…
Tłum szaleje robi foty i wszyscy są zachwyceni i po nastaniu dnia powoli wracają odespać. Pakujemy się i ruszamy do Tadapani. Podejście na 3200 m na Deorali z genialnymi panoramami i potem cudowny kilkugodzinny spacer wśród kwitnących rododendronów. Rewelacyjny stary pierwotny las
o niesamowitym klimacie. Zaczęło się mordercze zejście do rzeki i po przekroczeniu wiszącego mostu wspinamy się pionowo po schodach do Tadapani. Krew z nosa, ale jesteśmy na 2700 w pół godziny z dołu. U góry bierzemy nocleg w Annapurna Guest House.
Dane:
Wyjście na Poon Hill 3210 mnpm 4.45
Podejście pod czołówkami jakieś 300 metrów w pionie
Na szczycie 5.30
Cudowny wschód słońca z widokiem na Daulaghiri, annapurny i Machapuchare
Powrót ok 7.00
Wyjście do Tadapani
Wyjście 8.45
Przyjście 14.15
Przewyższenie 700 m
Czas marszu 5.30
13 kwietnia
Tadapani – Chomrong – Sinuwa
Wyszliśmy ok. 9. Na początku cały czas w dół przez wioski z trawką w ogródku. Z 2700 na 1950 mnpm koszmar! Nie po to człowiek dyga w górę żeby teraz tracić wysokość schodząc po prawie pionowych polach ryżowo-tarasowych w dół, aż do wiszącego mostu nad rzeką Khimrong Khola. Od tego momentu trudne podejście w słońcu aż pod Chomrong, który okazał się zadziwiająco dużym jak na te warunki kamiennym miastem. Właściwie to tu powinniśmy spać, ale dochodzimy do wniosku, że lepiej pójść trochę dalej do Sinuwa, bo jutro będziemy ok 2 godz. do przodu w drodze do Himalaya Hotel. Więc mimo zmęczenia schodzimy po setkach nowych kamiennych schodów do jeszcze nowszego wiszącego mostu…ech widoki super, ale mam naprawdę już dosyć kolejnej wspinaczki w górę po schodach..wrrr. Nareszcie Sinuwa. Piękny widok z tarasu na dolinę, kolacja i spaaaać.
Dane:
Śpimy w Annapurna guest house Tadapani 2700 mnpm
Wczorajsze ostatnie podejście pod Tadapani straszne -schody
Wyjście 8.15
Przyjście 16.15
Czas 8h
Przewyższenie 50 m
Droga męcząca szczególnie zejście z Chomrong i podejście pod Sinuwa Nowy most …i schody
Dochodzimy do:
Sherpa guest House Sinuwa
14 kwietnia
Sinuwa – Himalaya Hotel
W Sinuwa zostawiamy depozyt z części sprzętu, bo od tego momentu wyłącznie pod górę i to zdrowo. Porterzy mają mniej, ale my niekoniecznie…tyle samo do noszenia. Ruszamy o zwykłej porze. Trasa leci cały czas trawersując zbocza doliny i właściwie nie poraża niczym, no poza tym, że nieustająco schodami w górę, schodami w dół. Choć raczej w górę. Niestety po drodze mamy przykrą niespodziankę – zaczęło padać! To nie tak miało być! W planach tego nie było. Niestety, nie możemy zostać na nocleg gdzieś po drodze, bo w Himalaya Hotel jest mało miejsc noclegowych i trzeba tam być przed innymi idącymi z samego dołu z Chomrong. Jak to dobrze, że spaliśmy wyżej w Sinuwa. Więc pomimo siąpiącego deszczu lecimy pod górę. W doskonałym czasie dochodzimy do Himalaya Hotel i rezerwujemy pokój. Reszta dnia to lenistwo i jedzenie, bo na dworze pada 🙁
Dane:
Śpimy w Sherpa Guest House
Sinuwa 2300 mnpm
Wyjście 7.57
Czas przejścia 5.38
Przewyższenie 700 m
Przyjście 13.35
Himalaya 2850 mnpm
15 kwietnia
Himalaya Hotel- Machapuchare Base Camp
Dziś udało nam się wyjść wyjątkowo wcześnie…o 7.45 …rekord!!! Trasa fajna wprawdzie cały czas pod górę, ale szło się wyjątkowo dobrze. Rano zrobiła się extra pogoda i pokazały się genialne widoki Annapurny i Machapuchare, które wyrasta na jedną z najładniejszych gór w moim rankingu…zaraz po Ama Dablam. Jak ktoś tego nie ogląda na żywo to nie jest w stanie ogarnąć jak te góry są wielkie… Zdjęcia nic nie powiedzą, bo nie oddadzą skali. Do MBC dotarliśmy ok 12 i od tego momentu zaczyna się wielkie lenistwo. Spaghetti picie i… Ok 14 wali się pogoda. Z początkowego delikatnego deszczyku, który zszedł ze szczytów szybko zrobił się śnieg! Pada do tej chwili i zasypuje szlak.. Siedzimy w jadalni i przez okno wypatrujemy zamarzniętych trekkerów dochodzących do MBC. Miejscowi grają w karty… Ziiiiimno ….to przestaje być śmieszne.
Dane:
Start z H.Hotel 2850 mnpm
Wyjście 7.47
Czas przejścia 4 h
Czas przyjścia ok 12
Przewyższenie ok 800 m
Dojście MBC 3720 mnpm
16 kwietnia
Machapuchare Base Camp – Annapurna Base Camp
Po trudnej nocy, trochę ze względu na wysokość, trochę ze względu na niewyspanie, ruszamy w górę. Najpierw jednak śniadanko z nieśmiertelnym Muesli. Na dworze śnieg leży na całego jednak pogoda znacznie się poprawiła. W nocy było min -5 albo i więcej, a rano ku naszej radości wyszło słońce i…. Annapurna zaświeciła. Rewelacja!!! Początkowo trasa biegnie zakosami w górę by po chwili przejść w jednostajną ścieżkę środkiem doliny…ciągle w górę. Jednak absolutnie nie można powiedzieć, że to trasa nudna. Cudowne niepowtarzalne widoki Machapuchare i wyłaniające się Annapurny to naprawdę jeden z piękniejszych górskich widoków na świecie.
17 kwietnia
Annapurna Base Camp – Bamboo
Dziś wstajemy o 6. To wspaniałe, bo w odróżnieniu od wczorajszej nocy z delikatnym bezdechem dziś chyba się organizm zaaklimatyzował. Czuję się świetnie! A warto, bo dziś z rana mamy jeden z wspanialszych spektaklów przyrody… Wschód słońca w Sanktuarium Annapurny! Po obudzeniu miałem obawy, bo wszędzie mgła i zimno koszmarnie. Ale…mgła opadła mi razem ze szczęką jak wzeszło słońce… Cudowny widok słońce opiera się o wierzchołki Annapurn i przedziera się na Machapuchare, które w mojej opinii wygląda lepiej niż Annapurny… Jest wspaniałe!!! Robimy zdjęcia i nagle nadlatuje helikopter, który przysiada obok bazy. Początkowo myślimy, że to jakiemuś bogatemu westmenowi znudziło się schodzenie i sypnął kasą na taksówkę. Okazało się jednak, że to choroba wysokościowa położyła ostro holenderkę, która z nami szła od H.Hotel …cały czas czytała kindla … Ciekawe czy to od tego ?
I nie miała żadnych symptomów… Ale podobno musiała czekać na to śmigło długo, bo była mgła i nie mógł przylecieć… na szczęście wszystko dobrze się skończyło! Ech nie kupię kindla, bo to niebezpieczne 😉
Śniadanie, pakowanie i uciekamy z góry.. Oj, dziś strasznie długie zejście, aż do Bamboo. 1700 m w dół w pionie. Męczące, ale z każdym krokiem w dół zamiast ubywać to sił coraz więcej….Co to znaczy ucieczka z wysokości i większa dawka tlenu. Ogólnie sielankowe 5 i pół godzinne zbieganie z wysokości psuje goniące nas załamanie pogody. Grad, silny wiatr i deszcz to ewenement o tej porze roku…za wcześnie! Ale i tak zmoczeni i wymarznięci dochodzimy do Bamboo
Dane:
ABC 4130 mnpm
Pobudka 6.00 zdjecia Annapurny
Helikopter zabiera kindlową holenderkę ma AMS
Wyjście 8.00
W MBC jesteśmy o 9.00
Czas 5,30 min
Różnica poziomu 1700 m
Czas przyjścia 13.30
18 kwietnia
Bamboo – Chomong – Jihinu danda
Dziś po burzowych przeżyciach czeka nas trudny i długi odcinek w dół…i w górę…i w dół…koszmar. Najpierw męczące zejście w palącym słońcu do Sinuwa – kolana to odczują. W Sinuwa mamy depozyt, który trzeba dopakować do naszych plecaków. Jak już to robimy po kolejnym kubku nieśmiertelnego „Hot Lemon” ruszamy w dół. I znów zejście do mostu pod Chomrong i zabijające schody w górę do miasta. Co gorsza znów zaczyna padać a chmury z doliny Modi Khola nie wróżą rychłego końca deszczu. Na górze mokrzy i wyczerpani padamy w ciastkarni z czekoladowym torcikiem na talerzu:) Jest nawet defetystyczna propozycja żeby tu zostać i utyć, ale chwilowa przerwa w deszczu nas mobilizuje i ruszamy w dół do Jihnu….
Po godzinie znów mokrzy i zmęczeni jesteśmy na miejscu.
Szybkie rozpakowanie, obiad i biegiem z ręcznikami kolejne 20min w dół do rzeki, gdzie biją naturalne ciepłe źródła. To się nam należało po kilku dniach bez ciepłej kąpieli….mmmm rewelacja !!! Wylegujemy się w środku dżungli w gorących basenach, a obok szumi lodowata i rwąca Modi Khola. Nie przeszkadza nawet, że zaczyna się ściemniać i znów kropi… W końcu w klapkach wspinamy się, bo naszego guest housa i kolacja-pizza z piwkiem … Ech, co za rewelacyjny dzień!
Dane:
Bamboo 2400 mnpm
Wyjście 7,45
Czas 6,5 h
Zejścia 1100 m
Podejścia 400
Czas przyjścia 14.15
Zejście do ciepłych źródeł
200m i 20 min
To samo w górę
Jhinu danda Paradise Guest House 1700 mnpm
19 kwietnia
Jihinu danda – Landrung
Dziś miał być dzień lajtowy. Najpierw mieliśmy jeszcze raz odwiedzić ciepłe źródła, ale po śniadaniu z jajkami na twardo i tibetan bread nikomu nie chciało się ponownie schodzić 20min w dół do rzeki. Wobec tego postanowiliśmy opuścić przyjazne Jihinu i pomaszerować jakieś 3h do Landrung, które widać na horyzoncie po drugiej stronie doliny. Pakowanie też swoje zajęło, tak, że, w efekcie wyruszamy o 10. Najpierw koszmarne zejście prawie pionowo ok pół kilometra w dół po pionowo wijących się kamiennych schodach w 30 stopniowym upale. Potem cudowny trawers przepięknym widokowo lasem (przypominającym Kambodżę) i w końcu w strugach lejącego deszczu wykańczające podejście na 1750 mnpm do starej wioski Landrung. Właściwie brak turystów, ale widoki jak z innego stulecia. Kamienne domy kryte strzechą, lub kamiennymi płytami, tarasy pól, i wrażenie, że czas się zatrzymał. Zatrzymujemy się i my, w starym, drewnianym, piętrowym guest housie Peace Full z widokiem na całą dolinę. Na obiad spaghetti i Dhalbat … A na dworze nieustająco pada….Jutro dalej, już coraz bliżej powrotu do cywilizacji-Pokhary…
Dane:
Jhinu danda 1700 mnpm
Wyjście 10.30
Podejścia 200 m
Zejścia 300 m
Czas 3,30
Czas przyjścia 14.00
20 kwietnia
Landrung – Potana
Wstajemy tradycyjnie z nadzieją na wczesne wyjście bo właściwie już nikt nie wierzy, że dziś nie będzie padało. Jakaś anomalia pogodowa powoduje monsunową cykliczność opadów. Jest tak : do 12 cudowne słońce i klimat tropikalnej dżungli, a od 12 burza i pada. Niestety po jajecznicy śniadaniowej i hektolitrach herbaty imbirowej ruszamy o 8.30 przez wieś na szczyt góry… Miało być lekkie podejście, a tu zabójcza wyrypa i schody niestety nie do nieba… Wspinamy się do Tolki i potem przez dżunglowaty las – ścigani piorunami (gdzieś w oddali Annapurny) i kolejnym podejściem do Deorali (2165 mnpm czy jakoś tak). Tu kolejna ginger tea i zejście przepięknym spacerowym trawersikiem do Pothany. Delikatny shoping i nocleg w pokoju z….ŁAZIENKĄ 🙂 cywilizacja!!! Jutro do Pokhary!
21 kwietnia
Potana – Pedi – Pokhara
Takiej ulewy jak w nocy dawno nie widziałem. Miejscowi mówią, że to przedwczesne uderzenie monsunu. Bardzo mocny wiatr koszmarna ulewa i burza to nocne atrakcje. Martwiłem się, że rozmyje przepaściste szlaki zejściowe…a mamy do zejścia prawie 1000m w pionie. Na szczęście mamy wypasiony pokój z łazienką!!! W nocy nie trzeba wychodzić na zewnątrz. Rano pogoda się uspokaja i tylko delikatnie kropi, więc po śniadanku o 7 ruszamy do Phedi gdzie ma na nas czekać transport do Pokhary. Trasa początkowo łatwa przez kilka wiosek delikatnym, acz mokrym trawersem schodzi powoli w dół. No niestety, nie tracimy zbytnio wysokości i z przerażeniem zauważamy, że zejście do Phedi to pionowa 800metrowa prawie pionowa ściana, zygzakowato opadających mokrych kamiennych schodów. Nie ma łatwo nawet na koniec trekkingu.. Kolana mają ciężką próbę…•Na dole czeka na nas transport i do cywilizacji. Już zapomniałem jak się jeździ samochodem po Nepalu…z przerażeniem w oczach! Ale na szczęście jakimś cudem docieramy do hotelu bez ofiar w ludziach i po kąpieli oraz kolacji prawdziwy wypoczynek. Jutro schopping i wycieczka na World Peace Stupa.
22 kwietnia
No dziś to naprawdę nie ma, o czym pisać 😉 rano dobre śniadanko z musli z lokalnymi owocami (najlepsze banany na świecie) i jogurcikiem, a potem wycieczka. Biała stupa górująca nad jeziorem nie jest zabytkiem buddyzmu, ale widok podobno zapiera dech w piersiach…zobaczymy.
Najpierw dojazd z lokalsami busem za 1,5zł stan przedzawałowy z okazji technik kierowania pojazdem przez kierowcę z ADHD, a następnie podejście tak z 25min pod górę w sandałach. Na szczycie kłująca w oczy bielą wielka stupa buddyjska. Ale panorama …faktycznie genialna!!! Ze względu na wrodzone lenistwo schodzimy inna drogą do jeziora mając cichą nadzieję na łódkowego stopa przez jezioro pod hotel. No i nie zawodzimy się! Za kolejne grosze mammy dodatkową atrakcję w postaci wycieczki łódką po jeziorze. Na dodatek na brzegu przechodzimy przez ulicę i już praktycznie nasz hotel…wypas! Znów jedzenie..,tym razem hardcorowo u ulicznego sprzedawcy samosów z ostrym sosikiem…. No coraz bardziej się wtapiamy w lokalny koloryt. Jeszcze tylko odbiór prania u pani z naprzeciwka (100rupi 1 kg 🙂 i już atrakcja wieczoru…schoping !!! Koszule, koszulki, kaszmir itp. targowanie kupowanie…to już szaleństwo!!!
Jutro droga do Chitwan…